CYTAT WARTY UWAGI !
Początek roku szkolnego jak zwykle spędziliście na mszy w pobliskim kościele, wasze niepilnowane przez nikogo dziecko siedzi godzinę na korytarzu w środku dnia, bo trwa katecheza, a lokalna parafia traktuje elektroniczny dziennik jak własną tablicę ogłoszeniową? Nie jesteście sami. Na szczęście coraz większa grupa rodziców ma tego dosyć – pisze Agata Diduszko-Zyglewska.
Dowiedzieliśmy się dziś, że – nie po raz pierwszy – nieobowiązkowe, dodatkowe zajęcia z religii wstawiono do planu w środku zajęć, pomiędzy obowiązkowymi lekcjami. Takie ustawienie planu to dyskryminacja dzieci, które nie uczęszczają na te zajęcia, a które są zmuszone do bezproduktywnego spędzania „okienka” na szkolnym korytarzu i dłuższego przebywania w szkole tylko po to, żeby inne dzieci mogły w trakcie zajęć uczestniczyć na terenie publicznej świeckiej szkoły w praktykach związanych z religią.
Nasze dzieci chodzą na zajęcia dodatkowe i mają własne potrzeby rozwojowe – obowiązkowe spędzanie dwóch „pustych” godzin tygodniowo w szkole w związku z praktykami religijnymi innej grupy dzieci jest dla naszych rodzin niepotrzebnym i niezrozumiałym obciążeniem.
Dodatkowo, plan zajęć, w którym przeplatają się zajęcia obowiązkowe dla wszystkich i nieobowiązkowe o charakterze religijnym, łamie zapisy polskiego prawa.
Według art. 53 pkt. 4 Konstytucji, o ile religia może być przedmiotem nauczania w szkole, to nauczanie jej nie może naruszać wolności sumienia i religii innych osób – tymczasem w naszej szkole od kilku lat narasta przemoc symboliczna wobec niekatolików: w każdej klasie, a nawet w stołówce, wisi krzyż.
W kontekście umieszczenia zajęć z religii w środku planu, wiedza o przynależności religijnej każdej rodziny, która należy do zbioru danych wrażliwych, staje się wiedzą publiczną, co jest złamaniem art. 53 pkt.7 mówiącego o tym, że nikt nie może być zobowiązany do ujawniania swoich przekonań religijnych.
Według art. 53 pkt. 6 Konstytucji nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia w praktykach religijnych. Tymczasem katecheza umieszczona w środku lekcji stanowi – w szczególności wobec młodszych dzieci – próbę takiego zmuszania, ponieważ uczeń z (własnego lub rodziców) lęku przed ostracyzmem uczestniczy w tych zajęciach często wbrew swojej woli. Jest więc do uczestnictwa przymuszany, a akt odmowy stanowi akt sprzeciwu wobec takiego przymusu. Szkoła nie powinna stawiać uczniów w sytuacji, w której muszą dokonać manifestacyjnego sprzeciwu, aby nie paść ofiarą przemocy ideologicznej.
Według art.1 pkt. 3 Ustawy o gwarancjach wolności i sumienia obywatele wierzący wszystkich wyznań oraz niewierzący mają równe prawa w życiu państwowym, politycznym, gospodarczym, społecznym i kulturalnym – tymczasem dobro naszych dzieci jest podporządkowane dobru dzieci uczęszczających na religię lub – co bardziej prawdopodobne – wygodzie samych katechetów.
Mamy nadzieję, że zechcecie państwo naprawić tę niewłaściwą sytuację, która budzi niepokój także rodziców dzieci z innych klas. Bardzo prosimy o ułożenie planu zajęć w taki sposób, żeby wszystkie dzieci odbywały zajęcia obowiązkowe razem i bez „okienek”. Nieobowiązkowe zajęcia dodatkowe – organizowane zgodnie z Rozporządzeniem Ministra Edukacji Narodowej z dnia 14 kwietnia 1992 r na życzenie rodziców – powinny się w tym planie znaleźć przed lub po zajęciach obowiązkowych, tak żeby nie zaburzały wspólnotowego charakteru nauczania w szkole podstawowej.
Prosimy o wzięcie pod uwagę faktu, że do szkoły publicznej chodzą dzieci z rodzin wyznających różne religie i poglądy – szkoła nie jest miejscem kultu, jest powszechną instytucją edukacyjną, która ma służyć wszystkim dzieciom i wszystkie powinny czuć się w niej dobrze. Z góry dziękujemy za rozwiązanie tego problemu.
**
Powyższy list wysłałam pierwszego dnia szkoły do dyrektorki, nauczycieli i rady rodziców w warszawskiej publicznej podstawówce, do której chodzi moja córka. Jak co roku już pierwszego dnia okazało się, że szkoła nie jest w stanie tak ułożyć planu zajęć, żeby nie dyskryminować uczniów, którzy nie chodzą na religię.
Jak co roku trudno mi w to uwierzyć. Wiem, że w niektórych szkołach równe traktowanie wszystkich uczniów i uczennic się udaje i zajęcia dodatkowe wpisuje się do planu po zajęciach obowiązkowych, a nie w ich trakcie. Pod moim listem podpisały się jeszcze dwie matki z naszej klasy. Pozostali rodzice milczeli – to nie ich problem.
Wrzuciłam list do mediów społecznościowych, w tym na facebookową grupę „Nasze dzieci nie chodzą na religię” (polecam!), w której rodzice dzielą się doświadczeniami radzenia sobie z religijną opresją w publicznych szkołach. Odpowiedzi, komentarze i relacje z innych szkół i przedszkoli nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że ofensywa pokrzepionego „dobrą zmianą” Kościoła katolickiego na polski system edukacji przybiera na sile i intensywnością zaczyna już przypominać średniowieczne wyprawy krzyżowe.
Szczególnie zszokowani są ci, którzy dopiero wkraczają do systemu edukacji. Okazuje się, że już w przedszkolu teoretycznie „na życzenie rodziców” dzieci mają katechezę w tym samym wymiarze godzin co język angielski – dwa razy w tygodniu, a jeśli nie życzą sobie uczestnictwa dzieci w tych nieobowiązkowych zajęciach, to ich dzieci są wyprowadzane z sali na czas ich trwania, czyli wykluczane z grupy rówieśników.
Zgodnie z prawem tylko w wypadku wyrażenia życzenia przez rodziców katecheza powinna być organizowana na terenie szkoły, ale w rzeczywistości żaden nauczyciel na zebraniu rodziców nie zadaje pytania: czy ktoś z państwa chciałby zapisać dziecko na dodatkowe zajęcia z religii? Katecheza jest z góry wpisana pomiędzy obowiązkowymi lekcjami w planie. A jeśli ich dzieci nie pójdą na religię, nie wiadomo, kto w tym czasie odpowiada za ich bezpieczeństwo.
Rodzice tych dzieci odkrywają też, że początek roku szkolnego, a także ważniejsze rocznice spędzą na mszy w pobliskim kościele, a lokalna parafia traktuje elektroniczny dziennik jak własną tablicę ogłoszeniową – za zgodą dyrekcji szkoły. Są w szoku na wieść, że ksiądz lub zakonnica w roli katechety zasiada w gronie rady pedagogicznej i nawet jeśli ich dziecko nie chodzi na religię, to ma prawo zabierać głos w sprawach, które wpływają na przebieg jego nauczania. Oglądają krzyże i święte obrazki w każdej szkolnej klasie, a po otwarciu podręcznika do „wychowania do życia w rodzinie” zapoznają się ze zdziwieniem z fundamentalistyczną wersją „nauki” katolickiej, która z nauką nie ma nic wspólnego.
Mogłabym ciągnąć tę litanię wykroczeń i nadużyć jeszcze bardzo długo.
Coraz większa grupa rodziców ma tego dosyć. Wymieniają się przepisami prawa, które łamią polskie szkoły dyskryminując ich dzieci, łączą w grupy, coraz liczniej zgłaszają się do Fundacji „Wolność od Religii”, która pomaga rodzicom w negocjacjach ze szkołami. Przy okazji i Wy możecie pomóc jej, dorzucając się do kampanii:
Rodzice niekatolickich dzieci na wszystkie możliwe sposoby próbują dotrzeć do władz szkół i większości obojętnych rodziców z prostym etycznym komunikatem: praktyki religijne, a tym jest właśnie katecheza na terenie szkoły czy przedszkola, zwyczajnie wykluczają część uczniów z klasowej wspólnoty, wprowadzają między dziećmi podziały, na które w kontekście zarówno polskiej teraźniejszości, jak i historii nie powinno być miejsca w szkole. W polskiej szkole dobrze i bezpiecznie powinny czuć się wszystkie dzieci, a nie tylko te związane z konkretną opcją religijną.
Niestety – póki co rządzących bardziej interesuje dobrostan hierarchów Kościoła katolickiego niż polskich dzieci. Ministra Zalewska planuje nawet powierzenie księżom wychowawstwa klas w publicznych szkołach – pamiętacie o tym? Dzieci, które nie chodzą na religię, będą mogły wtedy spędzać również godziny wychowawcze na korytarzu. W końcu każdy rozumie, że prawdziwa krucjata wymaga ofiar.
Jak napisała mi jedna ze zdenerwowanych mam: „mamy jeszcze art. 194 Kodeksu karnego mówiący o tym, że kto ogranicza człowieka w przysługujących mu prawach ze względu na jego przynależność wyznaniową albo bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.
Prokuratura nie zawsze będzie ręcznie sterowana przez piewców tak zwanej „dobrej zmiany” – może czas już zacząć pisać te zawiadomienia?
*
---------------------------------------------------------------------------
AGATA DIDUSZKO-ZYGLEWSKA | Publicystka Krytyki Politycznej
Dziennikarka, animatorka kultury, aktywistka miejska; współautorka dokumentu „Miasto kultury i obywateli. Program rozwoju kultury w Warszawie do roku 2020”; absolwentka Instytutu Anglistyki UW oraz Akademii Praktyk Teatralnych w Gardzienicach; studiowała też w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW oraz Instytucie Sztuki PAN.
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń